Oddaję w Wasze ręce, drodzy Czytelnicy, nowy cykl reportaży z serii „Powiedz mi, kim jesteś…”. Są to teksty powstałe na podstawie rozmów z ludźmi z terenu naszej gminy, którzy mają jakieś ciekawe pasje, z powodzeniem realizują niecodzienne hobby albo robią coś innego, co traktują jak misję czy powołanie i chcą o tym opowiedzieć.
Bohaterem pierwszego z tych materiałów jest Pan Jan. To jest wielce oryginalny człowiek, który swój dom w całości zamienił…w muzeum! W muzeum siada do stołu, w muzeum śpi, spędza każdy dzień i każdą chwilę. Z czułością i pieczołowitością wielką dba o swoje zbiory, ogląda je, czyści i konserwuje. Poczułam wręcz nabożne skupienie, kiedy oprowadzał mnie po mieszkaniu i wskazywał poszczególne eksponaty. No, ale zacznijmy od początku.
Jan urodził się w 1952 r. jako jedno z bliźniąt. Chował się zdrowo, chodził do szkoły, a kiedy przyszedł czas – ożenił się z wielkiej miłości i założył rodzinę. On zajmował się zawodowo szeroko pojętą mechaniką, jego żona Helena zaś pracowała na stanowiskach kierowniczych w branży finansowej. Doczekali się własnych dzieci, w sumie trójki, z których obecnie żyje dwoje – także bliźnięta: Klara i Piotr – dziś już dorośli.
Początkowo miałam rozmawiać jedynie z Panem Janem. To z nim umawiałam się na wywiad i uzgadniałam szczegóły spotkania. Wyszło inaczej, bo dołączyła do nas pani domu i okazało się, że i ona ma swoje pasje, które realizuje z wielkim zadowoleniem. Później przyszła jeszcze córka i tu już przenosimy się zupełnie na inny poziom, ale o tym za chwilę. Umówionego dnia, o umówionej godzinie stanęłam na progu dość niepozornie wyglądającego domu. Nigdy bym nie przypuszczała, że wewnątrz kryją się prawdziwe skarby. Otworzył mi sympatyczny, uśmiechnięty jegomość w okularach i z sumiastym wąsem. Zaraz za drzwiami moje zmysły zostały zaatakowane przez ogromne natężenie bodźców wzrokowych i zapachowych. Na wszystkich ścianach w każdym pomieszczeniu domu wiszą płaskorzeźby autorstwa Pana Jana, obrazy haftowane przez Panią Helenę, kolekcje szabel, sztyletów, starych lamp, mnóstwo dużych skrzyniowych zegarów (wszystkie własnoręcznie odnowione i „na chodzie”), całe kolekcje guzików i odznaczeń różnego rodzaju. Do tego wszechobecny zapach środków czyszczących i konserwujących, jednak nie była to niemiła woń. Kojarzyła mi się z dzieciństwem u dziadków i warsztatem, w którym mój dziadzio majsterkował.
Pan Jan nie jest zwykłym „zbieraczem” w powszechnym tego słowa znaczeniu. Jest kolekcjonerem przez duże „K”. Na moje pytanie: jak to się zaczęło, odpowiada z prostotą: „Od wczesnych lat chłopięcych fascynowała mnie historia i korzenie mojej rodziny. Zacząłem więc gromadzić różne rzeczy, które z biegiem lat rozrastały się do wielkich kolekcji”. Należy nadmienić, że Pan Jan jest blisko spokrewniony ze Stefanem Wojciechowskim – jednym z Żołnierzy Wyklętych – pochowanych z honorami w marcu ubiegłego roku w Janowie Lubelskim. Dziś na pamiątkę przechowuje guzik od munduru, znaleziony przy Wojciechowskim. Resztę artefaktów oddał do muzeum w Warszawie na prośbę IPN. Wojenne i powojenne opowieści o losach i tragicznej śmierci krewniaka, których od małego Janek się nasłuchał w domu, natchnęły go do zbierania różnych rzeczy. Zaczęło się od rodzinnych pamiątek, a z czasem krąg zainteresowań Jana się rozszerzał. W tej chwili oprócz rzeczy, które już wymieniłam wyżej, jest dumnym posiadaczem ogromnego zbioru znaczków pocztowych wydawanych w Polsce od 1860 r. Jego kolekcja obejmuje też zbiór starych i bardzo starych pocztówek, monet i banknotów, miśnieńskiej porcelany, są też starodawne kufry i skrzynie posagowe, kołowrotki, wrzeciona i żelazka „z duszą”. Samych takich żelazek jest w domu 150 sztuk. Wszędzie piętrzą się albumy i klasery; wszędzie są eksponaty różnego rodzaju i z różnych okresów historycznych naszego kraju. A wśród nich toczy się codzienne życie trójki naszych bohaterów.
W trakcie rozmowy zostałam poczęstowana herbatą podaną przez panią domu w pięknej delikatnej porcelanowej filiżance. Mimochodem zastanawiałam się czy to nie aby część jakiejś cennej zastawy i bardzo ostrożnie się z nią obchodziłam; tak na wszelki wypadek. Bardzo szybko okazało się, że wszystkie te haftowane obrazy na ścianach, które widziałam, wyszły spod ręki gospodyni. Pani Helena od dziesięcioleci oddaje się pasji haftowania z równym oddaniem, co Pan Jan swoim kolekcjom. Ona haftuje, on te obrazy oprawia we własnoręcznie robione ramy. W ich domu wiszą zarówno „malowane” nicią pejzaże, jak i święte postaci czy repliki znanych obrazów, choćby Mona Lisa czy Dama z Łasiczką. Obecnie Pani Helena jest zmuszona mocno ograniczyć swoje aktywności, gdyż od dwóch lat zmaga się z poważną chorobą. Jednak nie zaprzestała całkowicie haftowania, a w roli gospodyni spełnia się z wdziękiem i wielką elokwencją. Jest w niej wielki spokój i akceptacja kolei swojego losu. Zrobiła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie.
Obrazu tej dobrotliwie zakręconej rodziny dopełnia Klara, trzydziestokilkuletnia córka Jana i Heleny. Urodziła się z ciąży bliźniaczej i z czterokończynowym porażeniem mózgowym. Choć nie w pełni sprawna fizycznie, doskonale sobie radzi w życiu codziennym. Porusza się samodzielnie, pracuje…i operuje umysłem ostrym niczym brzytwa. Jak żyję długo na tym świecie, nie spotkałam nikogo, kto znałby trzy czy cztery języki obce na raz, a ona zna ich…kilkanaście! I myśli o nauce kolejnych. Na moje pytanie: „skąd chęci żeby dalej, więcej”, odpowiada skromnie: ”Moim zdaniem znajomość języków to jest klucz, który otwiera drzwi do nowych możliwości. Można zrobić cokolwiek się chce, w jakimkolwiek miejscu. Pomagać ludziom, sobie załatwiać różne rzeczy, czytać w oryginale. Zastosowań jest całe mnóstwo”. Kolejne moje pytanie: jakie Pani zna języki? I tu zaczyna się długa lista, a mnie coraz szerzej otwierały się oczy ze zdumienia: angielski, portugalski w wersji brazylijskiej, włoski, hiszpański, szwedzki, łacina, czeski, chorwacki, ukraiński, grecki, turecki, norweski. Uczy się ich na kursach w internecie i posiada stosowne dokumenty potwierdzające ich znajomość. Dla Klary umiejętność swobodnego porozumiewania się w dowolnym języku, to przede wszystkim możliwość pomagania. A to pomaganie polega na ułatwianiu obcokrajowcom załatwiania różnych spraw w Polsce, robi to bezinteresownie dla swoich znajomych z całego świata, jak również na ich prośbę dla obcych ludzi. Na pytanie: jaki kolejny język chce przyswoić, usłyszałam: „Zależy z jakim językiem będą mnie potrzebować”. Dla niej opanowanie obcej mowy w stopniu komunikatywnym to jest mniej więcej pół roku intensywnej nauki. Później już tylko pogłębianie i ugruntowanie tej wiedzy.
Podsumowując moją wizytę w domu Jana, Heleny i Klary: byłam oszołomiona, to chyba najlepsze słowo. Oszołomiona bogactwem zbiorów Pana Jana, żelazną determinacją Pani Heleny i jej talentem do „malowania obrazów nicią”, oszołomiona bezspornym talentem lingwistycznym Klary i jej chęcią niesienia pomocy. Spotkanie z tymi ludźmi to było dla mnie bardzo cenne doświadczenie i cieszę się, że mogłam się z Państwem tym podzielić.
Tekst; foto: Kamila Strykowska-Momot
*bohaterowie niniejszego reportażu prosili o zachowanie anonimowości, stąd też zmieniłam ich imiona i nie podaję zbyt wielu szczegółów umożliwiających identyfikację (przyp. autorki).
**na zdjęciach mały ułamek zbiorów Pana Jana, prezentujący raczej przekrój kolekcji niż jej objętość (przyp. autorki).