Drukuj Drukuj

150. rocznica Powstania Styczniowego – zaskoczenie i riposta: potyczki w Hucie Krzeszowskiej i Momotach. Archiwalny wpis

Opublikowano: 28.11.2013

Dokładnie 150 lat temu, w Lasach Janowskich rozegrały się dwie potyczki, dowodzące że wojna partyzancka przynosi rozstrzygnięcia błyskawiczne, zmienne i zupełnie nieoczekiwane dla stron konfliktu. Warto wspomnieć te wydarzenia, ale najpierw trzeba choć zasygnalizować ich okoliczności.

Po euforii związanej z wybuchem Powstania Styczniowego w dniu 22 stycznia 1863 r. i zmiennych  efektach zimowych ataków na carskie garnizony, już wiosną nastąpiła regularna wojna partyzancka. Jednak toczona później ze zmiennym szczęściem letnia kampania nie przyniosła zdecydowanego rozstrzygnięcia na polu walki. Nie było też oczekiwanych efektów starań dyplomatycznych o poparcie mocarstw zachodnich. Po wielu klęskach oddziałów powstańczych, już jesienią walki zaczęły słabnąć a Powstanie zamierać.

Tak było też i na Ziemi Janowskiej. Tu Powstanie rozpoczęło się od porażki, to jest rozbicia w potyczce partii Ignacego Solmana w dniu 22 stycznia 1863 r. pod Kopcami. Również porażką zakończyła się tragiczna bitwa oddziału płk. Marcina Borelowskiego „Lelewela”, rozegrana dnia 6 września 1863 r. pod Batorzem.

Jednak Ziemia Janowska położona przy granicy Królestwa Polskiego z Cesarstwem Austriackim była także miejscem wielu mniej nagłaśnianych ale bardzo znamiennych dla Powstania wydarzeń. Na tym przygranicznym terenie panował stały ruch. Nowe i wypoczęte oddziały przedzierały się z Galicji a wiele rozbitych w bojach grup szukało za kordonem schronienia przed ścigającym wojskiem rosyjskim. Całość terenu sprawnie kontrolowały bardzo skuteczne konne i piesze oddziały carskie z silnego garnizonu janowskiego. Tylko małym, szybkim konnym oddziałkom Powstańców, nie obciążonych rannymi i taborami  udawało się dotrzeć cało do zbawiennej granicy.

Otóż według opisu Stefana Cieślińskiego, późną jesienią 1863 r., gdy Powstanie już zamierało, dowódcy oddziałów powstańczych Karol Krysiński i Walery Kozłowski pojęli decyzję aby z Podlasia przemieścić się w kierunku zachodnim, ku granicy z zaborem austriackim. W ciągłych utarczkach ze ścigającym przeciwnikiem, przed nocą 30 listopada oddział liczący około 150 ludzi dotarł do Huty Krzeszowskiej. Warunki pogodowe były ciężkie: mróz – 14 stopni Celsjusza a braku śniegu, gruda i ślizgawica bardzo utrudniały poruszanie się. Głodni i utrudzeni powstańcy liczyli na pożywienie i odpoczynek w tamtejszym dworze oraz w karczmie. Niestety, już koło północy znienacka zostali zaatakowani i rozbici przez rosyjskich dragonów i piechotę z pobliskiego Janowa. Po wyrwaniu się z okrążenia niedobitki rozproszonych powstańców schroniły się w lesie. Jednak szybko się odnaleźli, policzyli straty które sięgały 10 % stanu i postanowili odpowiedzieć Rosjanom podobnie. Na wiadomość o noclegu Rosjan w pobliskich Momotach przygotowali się do ataku. Rosjanie rozlokowani na kwaterach i przeświadczeni o definitywnym rozbiciu powstańców nie wystawili nawet warty a jedynie zobowiązali do straży mieszkańców wioski. Brawurowy atak powstańców jaki nastąpił nad ranem w nocy z 1 na 2 grudnia był dla śpiących Rosjan całkowitym zaskoczeniem. Nie zdołali sformować skutecznej obrony ani nawet ubrać się. Ponieśli całkowitą klęskę, wielu zostało zabitych i rannych a reszta uciekła do pobliskiego lasu. Tym razem powstańcy wyszli z boju bez strat. Jeszcze tej nocy K. Krysiński i W. Kozłowski przekazali dowództwo nad oddziałem Bardetowi a sami z niewielką eskortą przekroczyli niedaleką granicę Królestwa. Oddział pod nowym dowództwem rozpoczął szybki powrót na znajome Podlasie.

W wielu opisach i wspomnieniach widoczny jest wielki sentyment Powstańców do koni. W ówczesnej sztuce walki, choć przy wzroście znaczenia piechoty, konie nadal używane były w kawalerii, artylerii i w taborach. Po przyjeździe na kwaterę z drogi, czy z pola walki, kawalerzysta lub taboryta najpierw zajmował się oporządzeniem konia, później uzbrojeniem a dopiero na końcu samym sobą. Często koniom nadawano imiona od nazw różnych rzeczy a nawet pieszczotliwie imiona bliskich. Oswojone i udomowione konie z jeźdźcem na grzbiecie brały czynny udział w walce – wierzgając a nawet taranując czy gryząc przeciwnika. Swoiste przywiązanie do koni opisał we wspomnieniach uczestnik potyczki w Momotach, Jan Nałęcz Rostworowski. „„Koń mój tylko, biedny Bęben, na którego przesiadłem się, aby Dosi dać rekreacyę, dostał w samo czoło z odległości dwu kroków kulą z rewolweru od oficera kozackiego. Kiedym padał z koniem, Turaliński rozpłatał na dwoje głowę zabójcy Bębna, krzycząc swym tubalnym głosem: „A nieszczęście! Ta psia wiara, takiego konia zabiła! Jego ogon wart był więcej jak twoja cała familia!..”.  Więcej on z pewnością żałował koni niż ludzi i chociaż dawał mi dowody przywiązania, jednak mówiłem mu za chwilę, siedząc na Dosi: „Przyznaj, wolałbyś, żeby mnie ta kula trafiła a nie Bębna”. „To co innego – rzekł – ale niech pan porucznik sam powie, że tylko Dosia i mój Indyk warte Bębna, nieboszczyk Wojciech był czwarty, ale co dobre, to się nie uchowa….”. Ten Wojciech był to koń, którego stracił pod Kolannem. „To widać dlatego jeszcze uchowaliśmy się” - dodałem. „To znów co innego, ale nie daj Boże w złą godzinę wymówić!” - i tu następowała dysertacya o złych i dobrych godzinach, o wróżbach, mentalu itp. Po raz setny może.””

Potyczki w  Hucie Krzeszowskiej i Momotach można określić krótko: zaskoczenie i riposta. Oddają one w pełni partyzancki charakter walk powstańczych, polegający na ukrywaniu się, szybkich przemarszach i niespodziewanym ataku – w każdym terenie i w każdych warunkach pogodowych. Jednak gdy zabrakło istotnego elementu działania jakim na wojnie jest warta, zwiad i zaplecze, to strona która o to nie zadbała – po prostu przegrywała. Warto o tym pamiętać, bo jest to istotne dla oceny całego Powstania.

Warto też pamiętać o wytrwałości i harcie ducha naszych powstańców, godnych upamiętnienia w lokalnej historii - zwłaszcza teraz, dokładnie w 150. rocznicę „zaskoczenia i riposty”. Teraz popatrzmy na obrazy z epoki Powstania, ale też na foto współczesnego konia w ruchu, jakże trafnie oddające ducha barwnego opisu Jana Nałęcza Rostworowskiego …..

A gdy wybierzemy się na turystyczną wycieczkę po rozległych i pięknych Lasach Janowskich to zajrzyjmy do sąsiedniej Huty Krzeszowskiej i pobliskich Momot. Tam zatrzymajmy się choć chwilę i wspomnijmy opisane wydarzenia oraz bohaterów sprzed 150. lat.

 

Antoni Sydor

Janów Lubelski, 28.11.2013 r.

Foto: internet

kliknij aby powiększyć

Przejdź do oryginalnej wersji publikacji w archiwalnej wersji strony
facebook youtube